Treść strony SEZON 2011/

Wicelider lepszy od lidera
Wydarzeniami minionego weekendu w pierwszej lidze były bez wątpienia potyczki lidera i wicelidera tabeli - Naprzodu Janów z Nestą Toruń. Niżej sklasyfikowani hokeiści z Grodu Kopernika dość niespodziewanie wygrali dwa razy na lodowisku rywali.

Faworytami tych potyczek byli janowianie, którzy wygrali każde z czterech wcześniejszych spotkań z torunianami. W miniony weekend musieli zadowolić się natomiast tylko jednym punktem, gdyż Nesta przerwała wcześniejszą, kiepską serię bezpośrednich starć z Naprzodem. W sobotę hokeiści z Grodu Kopernika rozbili gospodarzy, aplikując im aż dwanaście bramek.

- Można powiedzieć, że zniechęciliśmy do gry bramkarza Naprzodu Michała Elżbieciaka, który już w pierwszej tercji postanowił zjechać z lodu - powiedział Andrzej Masewicz, trener torunian. - Pierwsze dwadzieścia minut zagraliśmy bardzo dobrze. Tę część wygraliśmy 5:1. Później mogliśmy kontrolować już przebieg tego meczu. Wynik mógł być dużo wyższy, ale nie wykorzystaliśmy wielu okazji.

- Mecz się dla nas źle ułożył. Główną przyczyną był fakt, iż mamy problemy z bramkarzami. Jako pierwszy w bramce pojawił się Elżbieciak, który był chory, źle się czuł i było to widać. Narzekał od początku, a że nie było Bartka Nowaka, musiałem go wystawić z konieczności. Narzekał na ból płuc, czy oskrzeli. Nie mógł chłopak oddychać - tłumaczył Waldemar Klisiak, trener Naprzodu. - Bez względu na kłopoty z tyłu próbowaliśmy łapać kontakt z rywalami. Gdy nam się to udało, to znów traciliśmy dziwną bramkę. Na lodzie pojawił się zmiennik (Szymon Niemczyk - przyp. red.), który też nie miał najlepszego dnia. Wpuścił kilka goli, których nie powinien. W trzeciej tercji natomiast emocje chłopaków poniosły. Pojawiły się kary, traciliśmy bramki grając w osłabieniu. To bez dwóch zdań był dla nas zimny prysznic. Takie porażki wiele uczą, jednak przegrać w takim rozmiarze nie przystoi liderowi.

Po porażce 3:12 hokeiści Naprzodu Janów próbowali zrewanżować się torunianom w niedzielę. Ostatecznie liderowi rozgrywek zaplecza Polskiej Hokej Ligi ta sztuka się nie udała. Po emocjonującym meczu gospodarze przegrali 5:6, ale do wyłonienia zwycięzcy potrzebne było rozegranie serii rzutów karnych.

W innych spotkaniach rozegranych w miniony weekend Orlik Opole i Legia Warszawa zmierzyły się w Sosnowcu z dwiema drużynami uczniów Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Starsze roczniki reprezentantów szkółki w sobotę zmierzły się z opolanami, zaś w niedzielę z hokeistami ze stolicy. Wygrali obie potyczki 3:1 i 4:1.

Dwa całkowicie odmienne spotkanie rozegrali tymczasem warszawianie.
- Pierwszy mecz wygraliśmy, ale nasza gra była tragiczna. W drugim przegraliśmy, ale zagraliśmy tak, jak chcieliśmy - uśmiechał się Lubomir Witoszek, szkoleniowiec Legii. - Drugi mecz kończyliśmy w dziesięciu zawodników. Mieliśmy problemy kadrowe. Do Sosnowca jechaliśmy bardzo osłabieni. Połowa drużyny zachorowała i została w Warszawie. Wystąpiliśmy prawie bez obrońców. W sobotę zagrał jeszcze Rafał Cychowski, a w niedzielę zostało nam trzech defensorów. Musieliśmy więc kombinować, łatać dziury w składzie napastnikami. Problem było też to, że w sobotę wyszliśmy na lód prosto z podróży. W drugim spotkaniu bramki traciliśmy z kolei w ostatnich minutach, kiedy siły się już skończyły. Mam pewne uwagi na temat pracy arbitrów, ale za wiele nie chciałbym się wypowiadać. Niemniej sędziowanie było tragiczne. W sobotę, w meczu SMS-u z Orlikiem Opole było podobnie. Wiem, gdyż miałem możliwość zobaczenia tego meczu.

 

Źródło: HokejNet

wstecz

Kontakt

Bannery