Treść strony SEZON 2006/ 2007
Myśleli o innych sprawch niż gra
Rozmowa z MILANEM FURĄ, Słowakiem, który w Toruniu spędził trzy
lata, a kilkanaście dni temu TKH ThyssenKrupp Energostal rozwiązał z
nim kontrakt.
Spotkanie
z Unią Oświęcim, które odbyło się 2 marca na „Tor-Torze”, było ostatnim
dla Milana Fury, Słowaka, który w Toruniu grał przez trzy lata
Jak podsumowałby pan sezon w wykonaniu toruńskiego klubu?
Rozgrywki
się jeszcze nie zakończyły. Dobrze by było, gdyby chłopacy skończyli je
na piątym miejscu. Sezon nazwałbym specyficznym pod względem
„zamieszań”, które miały miejsce od początku, gdy zacząłem się
przygotować do rozgrywek. Odejście rosyjskiego szkoleniowca i kolejnych
graczy. Przyjście nowego trenera, obcięcie wypłat zawodnikom, chodzenie
na zarządy i tłumaczenie się. Taki był to sezon.
Jak wyglądały pana rozmowy na zebraniach zarządu?
Bardzo krótko. Tyle razy, co w tym sezonie zawodnicy musieli się
nachodzić na zebrania, nie chodziliśmy przez całe dwa wcześniejsze
lata.
Uważa pan, że zmiany na stanowisku trenera miały wpływ na wynik?
To nie jest wina zawodników, że sprowadza się trenera i on odchodzi
po paru tygodniach. Moim zdaniem jest to wyrzucenie pieniędzy w błoto,
pieniędzy, które mogły być wykorzystane na zakup chociażby sprzętu.
Przez pierwsze dwa sezony, które spędził pan w Toruniu, grało się spokojniej?
Skończyliśmy na piątym miejscu, ale zrobiliśmy sukces, na który nikt
nie czekał - Puchar Polski. Spadło nam to z nieba. Tym się różnił
poprzedni sezon od tego. Teraz wszystko, co się działo, można nazwać
zamieszaniem. Gdy buduje się drużynę, nie można na początku sezonu iść
z bębnem i krzyczeć, że zamierzamy zdobyć medal. Do takich rzeczy
dochodzi się stopniowo, miesiąc po miesiącu. Podstawowym „kamieniem”
było to, o czym mówiłem, czyli zmiany trenerów. Później wszystko się
rozwaliło.
Do Torunia przychodził pan wraz z trzynastoma innymi
zawodnikami. Wówczas rozpoczęto tworzenie nowej drużyny, która miała
walczyć o najwyższe cele. Teraz miało być podobnie, choć wielkich
roszad nie planowano.
W
tamtym czasie śmialiśmy się, że mamy w Toruniu „farmę”, że z tylu
zawodników, ilu tutaj było, można byłoby utworzyć dwie drużyny.
Działacze szukali graczy, było tutaj jak na karuzeli. Myślę, że tamta
drużyna była jednak poukładana. Zawodnicy dość szybko się zgrali, ale
zajęliśmy czwartą lokatę. Rok później było piąte miejsce, gdyby wówczas
dobrało się kolejnych zawodników byłoby zupełnie inaczej, niż na
początku tego sezonu. A teraz zaczynaliśmy niemal od zera. Nowi
zawodnicy, zarząd krzyczał, że walczymy o medal. Jeżeli taki jest cel,
trzeba mieć hokeistów, tymczasem my graliśmy większość sezonu na pięciu
czy czterech obrońców. Można o tym rozmawiać, ale to jest kwestia
zarządu i jego myślenia. Rozumie dobrze ekonomię, ale hokej nie.
Co przed tym sezonem mówiło się zawodnikom? Zgodził się pan na trzeci rok pozostania w Toruniu...
Zgodziłem się, chociaż rozmowy były takie, że będziemy grać za
mniejsze pieniądze. Przy podpisywaniu kontraktów mówiono, że są nieduże
kłopoty, a wszyscy zawodnicy będą grać na gorszych warunkach. W dwóch
poprzednich sezony mieliśmy wypłacone wszystko co do grosza. Wówczas
prezesem był Andrzej Kończalski. Szkoda, że odszedł z klubu. Był to
człowiek, któremu warto było zaufać i my mu ufaliśmy. Tak samo było z
prezesem Januszem Burzyńskim. Z tymi ludźmi nie trzeba było mieć nic na
piśmie. Tak się dogadaliśmy i tak było. Mieliśmy więcej zaufania.
To się zmieniło, ale plany pozostały. Nadal mieliście walczyć o medale.
W ubiegłym sezonie, pomimo piorunującej końcówki sezonu
zasadniczego, zabrakło nam dwóch punktów do występu w play off. W tym
sezonie było tak, jak każdy widział. Przegrywaliśmy na wyjazdach,
ponieważ zbyt często myśleliśmy o innych sprawach niż hokej.
Drugą część rozmowy opublikujemy w sobotnim wydaniu
Rozmawiał Dariusz Łopatka (Nowości)