Treść strony SEZON 2006/ 2007
Będą kary dla zawodników TKH ThyssenKrupp?
Katastrofa - tylko w ten sposób można określić ostatnie wyczyny hokeistów TKH ThyssenKrupp Energostal. Po pierwszym weekendzie Polskiej Ligi Hokejowej torunianie zaczęli być już określani czwartą siłą ekstraklasy. Po drugim stali się największym pośmiewiskiem rozgrywek.
Zaplanowane na piątek i sobotę mecze miały być dla torunian jedynie przetarciem przed walką z najsilniejszymi zespołami w PLH. Optymizm w obozie TKH wydawał się w pełni uzasadniony. Tydzień wcześniej udało się pokonać Zagłębie Sosnowiec i Stoczniowiec Gdańsk, zespoły kadrowo znacznie solidniejsze.
Tymczasem już w piątek kibiców na Tor-Torze spotkał się srogi zawód. Powróciły stare grzechy z poprzednich sezonów: masa niedokładności, kompletny brak skuteczności pod bramką, chaos i coraz bardziej bezmyślne akcje im bliżej końcowej syreny.
- Spodziewałem się ciężkiego meczu w Toruniu. Po pierwszej tercji gospodarzom chyba jednak wydawało się, że jest już po wszystkim. To nam ułatwiło zadanie, bo w hokeju taki wynik to żadna przewaga. Zagraliśmy bardzo zdyscyplinowanie w drugiej i trzeciej tercji. Wiedziałem, że jak zagramy swój hokej, to możemy sprawić niespodziankę - mówi Petr Krzemen, trener KTH.
Słowa szkoleniowca beniaminka PLH potwierdził napastnik TKH Tomasz Proszkiewicz. - Źle podeszliśmy do tego meczu, wydawało nam się chyba, że trzy punkty już mamy w kieszeni - przyznał.
- W pierwszej tercji wyjechaliśmy na lód trochę przestraszeni. Torunianie wydawali się mocnym rywalem, a my przyjechaliśmy na mecz bezpośrednio z Krynicy - przyznał Adrian Chabior, strzelec jednej z bramek dla KTH. - Potem rozkręcaliśmy się i graliśmy coraz lepiej w obronie. My przyjechaliśmy właśnie przede wszystkim się bronić, rywale mają bardziej doświadczonych zawodników, ogranych już w ekstraklasie. Po pierwszej tercji trener powiedział nam, żebyśmy grali spokojniej i pokazali, co potrafimy. Te dwie bramki straciliśmy trochę przypadkowo i to był efekt zmęczenia po podróży.
O ile remis z nieźle grającym beniaminkiem można jeszcze wybaczyć, o tyle nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia na niedzielną porażkę z KH Sanok. Oba kluby pod względem organizacji, możliwości kadrowych dzieli przepaść i taki wynik to chyba największy blamaż toruńskich hokeistów od czasu powrotu do ekstraklasy.
- Nie wiem, co mam powiedzieć - przyznaje Stanisław Byrski, drugi trener TKH. W Sanoku torunianie pobili wszelkie rekordy nieskuteczności. W samej trzeciej tercji oddali 29 celnych strzałów na bramkę Łukasza Jańca, by zdobyć tylko jednego gola (gospodarzom do tego wystarczyło pięć strzałów). Tomasz Proszkiewicz z Jarosławem Dołęgą nie wykorzystywali sytuacji sam na sam.
- To najprostsze wytłumaczenie, ale nie jedyne - podkreśla Byrski. - W szatni wszystko sobie ustaliliśmy, była pełna koncentracja, a na lodzie nie wiem, co zawodników ogarnęło. Zupełnie zapomnieli o taktyce, młodzi chłopcy zepchnęli ich do obrony, podczas gdy to my mieliśmy atakować od początku - dodaje szkoleniowiec.
Po pierwszej tercji zjechał z lodu Michał Plaskiewicz, drugi bramkarz toruńskiego zespołu. Byrski: - "Plaster" naprawdę zagrał dobrą tercję. Zmieniliśmy go tylko dlatego, żeby dodać pewności zespołowi, który z Tomkiem Wawrzkiewiczem zachowuje się zupełnie inaczej. I wydawało się, że odzyskujemy kontrolę nad meczem, ale co z tego, gdy seryjnie marnowane przez nas sytuacje dodawały wiatru w żagle rywalom.
Wczoraj sztab trenerski spotkał się z zarządem. Możliwe, że na zespół zostaną nałożone kary. - Przed tymi meczami rękę dałbym sobie uciąć, że zdobędziemy komplety punktów. Teraz muszą być jakieś konsekwencje, bo nie można tego tak zostawić - podkreśla Byrski.
Wiadomo już, że w najbliższym meczu z Cracovią nie zagra Proszkiewicz. To konsekwencja kary meczu, którą zarobił w Sanoku. Absencja jednego z liderów zespołu może jednak potrwać dłużej. Sędziowie przewinienie zakwalifikowali jako próbę kopnięcia przeciwnika. W tej sytuacji sprawą zajmie się Wydział Gier i Dyscypliny Polskiego Związku Hokeja na Lodzie.
Joachim Przybył (Gazeta Pomorska)