Treść strony październik_2006
Chcę grać i czerpać z tego satysfakcję - rozmowa z Łukaszem Chrzanowskim
Łukasz Chrzanowski długo musiał czekać na swoją szansę regularnych występów w ekstraklasie. Przez kilka lat pełnił rolę rezerwowego, notując sporadyczne występy najczęściej w roli obrońcy, chociaż jest nominalnym napastnikiem. Wraz z przyjściem nowego trenera w jego karierze nastąpił przełom. Tuż przed rozpoczęciem obecnego sezonu zadomowił się w drugiej formacji i z każdym kolejnym meczem udowadniał, że to miejsce mu się jak najbardziej należy. Po 9. kolejkach PLH ma na koncie trzy bramki i tyle samo asyst a jego piątka nierzadko stanowi o sile całego zespołu.
Jakbyś porównał atmosferę w drużynie po porażce w Sanoku i teraz ?
- Nastąpiła duża poprawa. Po porażce w Sanoku ciężko się było podnieść. Tamten mecz sprawił nam dużo problemów. Przeżywaliśmy kryzys psychiczny i fizyczny, ogólnie byliśmy w dołku. Myślę, że związane to było z intensywnym okresem przygotowań. W tygodniu poprzedzającym rozpoczęcie sezonu rozegraliśmy pięć spotkań, wliczając w to turniej im. Ludwika Czachowskiego - trzy dni, trzy mecze. W rywalizacji z Zagłębiem i Gdańskiem starczyło nam sił. W obu przypadkach zagraliśmy dobrze, zresztą ze Stocznią powinniśmy spokojnie wygrać w regulaminowym czasie gry. Natomiast w przypadku Sanoka, to przechodziliśmy kryzys, odczuwalne było zmęczenie, kilku zawodników było przeziębionych.
Niektórzy twierdzili po spotkaniach z KTH Krynica i KH Sanok, że zespoły te postawiły bardzo wysoko poprzeczkę. To jak to w końcu było - oni grali tak dobrze, czy wy tak słabo?
- W Sanoku naszym największym problemem była skuteczność. Tamtejsza drużyna miała przewagę, ale tylko w pierwszej tercji. Później już się tylko bronili, bo my dyktowaliśmy warunki. Wypracowaliśmy sobie mnóstwo sytuacji do zdobycia goli i ten wynik mógł wyglądać zupełnie inaczej, nawet mogła paść dwucyfrówka. Przewaga w oddanych strzałach na bramkę była naprawdę spora na naszą korzyść, tylko skuteczność zawodziła. Właściwie porządnie rozgrzaliśmy Jańca, który potem bronił za trzech. Zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba tam wygrać. Patrząc na nasze ostatnie potyczki w Sanoku, można powiedzieć, że z tą drużyną ciężko nam się gra na ich terenie. Dlatego nasze podejście było normalne w tym znaczeniu, że traktowaliśmy tego przeciwnika jak każdego innego, tylko wybitnie nam nie wychodziło. Na to wszystko nałożyły się kary, przez które graliśmy prawie cały czas w osłabieniu.
Akurat tutaj radzicie sobie dobrze, bo jesteście jednym z najlepszych zespołów jeśli chodzi o grę w osłabieniu i dlatego zastanawia mnie jak to jest, że hokeiści outsidera ligi, niczego im nie ujmując, potrafią was przechytrzyć a inni nie ? Czy może to tylko czysty przypadek?
- Raczej przypadek. Ogólnie mieliśmy fatalny dzień, więc i w tym elemencie coś szwankowało.
Patrzysz na tabelę i zespół, który zajmuje w niej ostatnie miejsce ma na swoim koncie trzy punkty, trzy punkty, które zdobył dzięki wygranej z wami. Reszta ligi już tak delikatnie się z nimi nie obchodziła.
- Wiem, nie wygląda to najlepiej. Rzeczywiście byliśmy dla nich dostarczycielem punktów, ale nic już z tym nie możemy zrobić.
Według postawionego przez Zarząd ultimatum, w razie nie uzyskania dziewięciu punktów w czterech meczach z GKS-em Tychy, Cracovią, Podhalem i Unią, mieliście ponieść kary finansowe. W związku z tym, że zabrakło wam tylko dwóch punktów do wyjścia obronną ręka z tej sytuacji liczyliście, że może nie nastąpi obcięcie pensji?
- W sumie to nie myśleliśmy o tym, ponieważ była w nas wola wygrywania każdego kolejnego meczu. Chcieliśmy się zmobilizować i pokazać, że stać nas na zwycięstwo bez względu na to, kto jest naszym przeciwnikiem. Z drugiej strony po zdobyciu siedmiu punktów i kolejnych trzech w ostatnim spotkaniu z Janowem gdzieś tam na pewno przeszło nam to przez głowę.
Uważasz, że ultimatum było słusznym rozwiązaniem ? Spełniło ono swoje zadanie ?
- Zwiększyło to na pewno presję na zespół. Jak się myśli nonstop o tym, że musimy wygrać to do poczynań drużyny wkrada się większa nerwowość. Tym bardziej jeśli już w pierwszych minutach tercji popełnisz jakieś błędy, coś ci nie wyjdzie. Pojawia się stres. Człowiek martwi się, że obetną mu wypłatę. Wszystko to rodzi problemy. Wydaje mi się jednak, że w naszym przypadku to zadziałało.
Hipotetyczna sytuacja. Przegrywacie z Zagłębiem i ze Stoczniowcem. Znowu pojawiają się niepochlebne opinie. Zaczyna się mówić o następnych karach finansowych. Myślisz, że wysoka skuteczność tego środka by się utrzymała ?
Nie jestem pewien czy to mogłoby mieć miejsce. W końcu zespoły z Gdańska i Sosnowca nie są słabe, a przynajmniej nie są postrzegane przez innych jako takie. Inaczej jest z Sanokiem. Fakt, że zajmowali ostatnie miejsce i otwarcie mówiło się o tym, że nie są najmocniejsi, podziałał tak gwałtownie na kibiców, wywołując negatywne reakcje. Gdybyśmy przegrali wtedy z kimś innym to możliwe, że tego ultimatum by wcale nie było.
Trudno się z tym nie zgodzić, bo przecież cały czas mówimy o najsłabszym zespole PLH. Porażka z nimi musiała mieć jakieś konsekwencje. Nie wspominając już o tym, że to był krok w tył na drodze do postawionego przed sezonem celu.
- Prawda. Chociaż to był dopiero czwarty mecz a już nas oceniano, że lekceważymy naszych rywali. Po wynikach jednak widać, że chyba każdy może wygrać z każdym a rywalizacja jest wyrównana.
Wiem, że się powtarzam, ale Sanok wygrał tylko z wami...
- W ubiegłym roku też tam ponieśliśmy porażkę. Nie wiem, może oni się na nas bardziej mobilizują.
Wówczas wnioski zostały zbyt późno wyciągnięte, bo nie awansowaliście do pierwszej czwórki. Teraz reakcja była natychmiastowa.
- Może to i lepiej, bo teraz mamy znacznie mniej czasu. Po dwóch rundach liga dzieli się na dwie połówki a my musimy za wszelką cenę znaleźć się w tej górnej. Nie chce nawet myśleć o tym co by było jeśli sprawy potoczyłyby się nie po naszej myśli. Mniejsza atrakcyjność spotkań dla kibica to też znikoma frekwencja na Tor-Torze.
Waszym następnym przeciwnikiem jest Zagłębie Sosnowiec, które rozbiliście na inaugurację sezonu - 6:1. W porównaniu z tym pierwszym spotkaniem, w ich zespole nie doszło do żadnych zmian kadrowych z tym wyjątkiem, że w piątek będzie grał Teddy Da Costa (wówczas nie wystąpił, gdyż nie był jeszcze zatwierdzony do gry przez WGiD PZHL). Co ważne, ostatnie wyniki wskazują, że przeżywają oni zwyżkę formy. Zadowoli was w piątek jeden punkt ?
- My zawsze jedziemy po wygraną, ale jeśli zdarzy się remis to nie będziemy narzekać. Sosnowiec to jest gorący teren. U siebie wychodzą zwycięsko z wielu starć, mimo tego wybieramy się do nich, żeby ich pokonać i utrzymać wysokie miejsce w tabeli.
Zdążyłeś się już stęsknić za trenerem Morawieckim?
- Nie mam żadnej urazy do trenera Morawieckiego. Miał prawo na mnie nie stawiać, bo to on decydował przecież o składzie. Ufał bardziej doświadczonym zawodnikom a mi pozostało się z tym pogodzić i czekać na swoją szansę.
Mecze, w których stajesz na przeciw drużynie przez niego prowadzonej, mają dla Ciebie jakieś specjalne znaczenie?
- Nie jestem typem człowieka, który chciałby się odegrać, szukającym jakiegoś rewanżu. Na pewno miałem satysfakcję ze strzelonych bramek, co udało mi się dwukrotnie - na turnieju im. L. Czachowskiego i w meczu ligowym. Nie wiem czy w ten sposób dałem trenerowi Morawieckiem do myślenia, że może niesłusznie mnie pomijał. Teraz to i tak jest bez znaczenia.
Jednego dnia byliście kolegami z zespołu, drugiego dnia zostaje m.in. Twoim trenerem. Jak zmieniły się relacje pomiędzy nim a zawodnikami. Musieliście zacząć mówić mu per pan ?
- Nie, nie było czegoś takiego. Powiedział, że jak chcemy to możemy się do niego w ten sposób odzywać. Zmiana funkcji nie spowodowała, że jakoś drastycznie się zmienił. Oczywiście, że pojawił się pewien dystans, ale to chyba normalne. Na szacunek zapracował sobie u nas już jako zawodnik - kierował nami, podpowiadał, dawał wskazówki, starał się mobilizować - był dobrym duchem zespołu. W momencie, kiedy awansował na naszego szkoleniowca to skończyło się koleżeństwo, ale tak jak mówiłem wcześniej to jest normalne, bo inaczej nie byłoby mowy o dyscyplinie.
U Morawieckiego, jeśli grałeś to zazwyczaj w formacji defensywnej, chociaż zawsze byłeś napastnikiem. Jak wspominasz to nowe doświadczenie?
- W tamtym okresie brakowało nam obrońców i podczas turnieju w Nowym Targu zagrałem po raz pierwszy na tej pozycji i trener mnie pochwalił. Jednocześnie wśród napastników była duża konkurencja i ciężko mi było przebić się do któregoś z ataków. Chcąc nie chcąc zostałem obrońcą. Nie było tak źle. Jako napastnik pełniłem rolę środkowego i oprócz zadań ofensywnych musiałem też pomagać obrońcom. Grając w defensywie nie widziałem, aż takiej wielkiej różnicy. Na pewno ma się większy przegląd pola, jest więcej czasu na podejmowanie decyzji. W ataku dostajesz krążek i momentalnie przy Tobie są już defensorzy rywala. Znaczenie ma to jakim gra się systemem. W przypadku ofensywnie ustawionego przeciwnika obrońcy mają ciężkie życie. Z kolei przy systemie 1-4 (czterech obrońców i jeden wysunięty napastnik) stosowanym przez rywala obrońcy mają dużo luzu.
Radziłeś sobie z tymi ofensywnie nastawionymi?
- Łatwo nie było szczególnie w przypadku Tychów czy Cracovii. Znowu pojawiałem się na lodzie dosyć rzadko, od czasu do czasu.
Jak układała Ci się współpraca z Zaczesowem ? Wprawdzie jego pobyt w Toruniu był dosyć krótki, ale bardzo owocny.
(śmiech)
- Do pewnego momentu nie było źle, nie mogłem narzekać. Przygotowaliśmy się do sezonu i nic nie wskazywało na to, że coś nie wypali. Zaczesow miał swoje problemy, ale nie dotyczyły one zawodników. W tym czasie, kiedy tu przyjechał trwał remont lodowiska i to może go przestraszyło. Nie pasowały mu warunki, na treningach na początku była mgła, słaba jakość lodu i tego typu rzeczy go denerwowały.
Nie miał żadnych pretensji do hokeistów ?
- Po pierwszym sparingu ze Stoczniowcem krytykował nas, ale wtedy byliśmy zaledwie po tygodniu spędzonym na lodzie w Jastrzębiu. Graliśmy tam bez jakichś specjalnych założeń taktycznych. On chciał nas obserwować, zobaczyć kto jak gra. Potem już więcej nie pojawił się w boksie.
A co z przygotowaniami ?
- Przygotowania to były całkiem inne niż u Morawieckiego, przede wszystkim krótsze. Morawiecki stawiał na treningi siłowe, ale ten tok przygotowań wprowadzony przez Rosjanina lekki nie był, tylko trwał krócej. W miesiąc zrobiliśmy to, co z Morawieckim w trzy.
U Zaczesowa miałeś miejsce w trzeciej piątce i nagle nastąpiła zmiana trenera - przyszedł Doleżalik...
- Trener Doleżalik dostał trochę czasu, żeby poobserwować zawodników i ocenić przydatność do zespołu. W jednym ze sparingów zaprezentowałem się z dobrej strony i nowy szkoleniowiec na mnie postawił.
W tym wszystkim pewną zasługę miał Chromov a raczej kontuzja, którą odniósł, bo wtedy wskoczyłeś w jego miejsce.
- To było tak, że grałem w sparingu z Janowem w ataku z Pawłem Dalke i Arkiem Marmurowiczem, natomiast z powodu kontuzji Chromova dostałem szansę na środku w drugim ataku w meczu z reprezentacją Polski U-20. Akurat wyszło nam to spotkanie.
Nie ma co ukrywać, że to był przełom...
- Tak, od tamtego spotkania nie grałem już w innej piątce. Trener zaczął na mnie stawiać i mi ufać. Jeśli popełniłem błąd, to nie kazał mi zaraz usiąść na ławce rezerwowych, tylko pozwalał dalej grać i go naprawić.
Spodziewałeś się, że tak potoczą się Twoje losy w tym sezonie ?
- Wcześniej tak naprawdę nie dostałem prawdziwej szansy, żeby grać. Pracowałem ciężko na treningach, żeby pokazać, udowodnić trenerowi, że jestem przydatny dla drużyny, ale nie udawało mi się. Kiedy przyszedł trener Doleżalik nie znał praktycznie żadnego zawodnika, no może z wyjątkiem niektórych, ale zaczynaliśmy od zera z równego startu. Trener nie kierował się wyłącznie doświadczeniem poszczególnych zawodników, co by stawiało młodych na straconej pozycji. Każdy miał równe szanse i akurat mi się udało.
Czym się różni Łukasz Chrzanowski sprzed roku od tego z dzisiaj ?
- Jako człowiek niczym. Jako hokeista czuję się pewniej. Obecny trener mi zaufał i to procentuje. Nie ma już takiego stresu, kiedy wychodzę na lód i od razu wszystko wychodzi. Wcześniej bardzo chciałem, ale nic mi nie wychodziło. Byłem bardziej bojaźliwy. Zazwyczaj wychodziłem na jedną tercję i bardzo chciałem się pokazać, ale na siłę niczego się nie wskóra. Człowiek się spalał. Teraz gram przez całe spotkanie. To jest zupełnie co innego.
W pierwszych trzech meczach strzeliłeś trzy bramki, potem w kolejnych nie udało się trafić do siatki. Nie miałeś obaw, że coś się przez to może zmienić na Twoją niekorzyść ?
- Zawsze gdzieś tam jest ta świadomość, że mogę zostać kimś zastąpiony. Jednak strzelanie bramek nie jest najważniejsze, bo liczy się wynik całej piątki no i oczywiście to czy zespół wygrywa. To jest najważniejsze.
Przez pewien czas świetnie układała Ci się współpraca z partnerami z ataku Bomastkiem i Bucharanem, ale w pewnym momencie istniała realna groźba rozpadnięcia się waszej trójki, ponieważ Bucharan zdecydował się solidarnie odejść, kiedy podziękowano Chromovowi i Syczewowi.
- Martwiliśmy się o to trochę z Przemkiem, ale nie mieliśmy żadnego wpływu na decyzje którą podjął. Do ataku przyszedł Wojtek Milan i trzeba było się zgrać, bo to jest całkiem inny zawodnik niż Bucharan. Potrzebowaliśmy na to trochę czasu, ale w Oświęcimiu nasza piątka funkcjonowała już prawidłowo, strzeliliśmy dwie bramki. Zresztą już na samym początku, kiedy odszedł Bucharan, w meczu z Nowym Targiem mieliśmy kilka sytuacji do strzelenia gola, ale się nie udało przez co się na to trochę inaczej patrzy. No ale ostatnio wrócił Bucharan i gramy znowu w starym ustawieniu.
Wywalczyłeś sobie miejsce w drugiej piątce, w końcu osiągnąłeś to, o co walczyłeś przez kilka lat. Masz już jakiś nowy cel ?
- Na razie nie wybiegam specjalnie naprzód. Chcę grać i czerpać z tego satysfakcję.
W sezonie, w którym TKH grało w I lidze zdobyłeś blisko 40 punktów. Skok z I ligi do ekstraklasy był dla Ciebie ciężki ?
- Dostawałem mniej szans występów w meczach. W trakcie przygotowań spadłem z pierwszej do czwartej piątki. W klubie pojawiło się sporo nowych zawodników. Wszyscy oni mieli doświadczenie ekstraligowe, ja go nie miałem. Mówiono mi, że mam jeszcze dużo czasu, że mam się uczyć i ogrywać. I tak mijały lata.
Mamy rok 2006 i wreszcie nadszedł Twój czas...
- Tak mi się wydaje. To już chyba czas najwyższy.
Jakim wynikiem zakończy się piątkowe spotkanie w Sosnowcu ?
- 1:3 dla gości.
Metryka:
Łukasz Chrzanowski urodził się 19 marca 1980 roku w Toruniu. Od siedemnastu lat związany jest z miejscowym klubem, gdzie po kolei przechodził kolejne szczeble szkolenia. Miał znaczący udział w awansie TKH do ekstraklasy w sezonie 2001/02. Zawodnik ten występuje na pozycji środkowego napastnika.
Rozmawiali: Paweł Kumiszcze i Dariusz Łopatka
źródło: www.sportowefakty.pl