Treść strony SEZON 2007/ 2008

Po równi pochyłej


Porażka z Zagłębiem była piątą z rzędu i zdecydowanie najbardziej dotkliwą dla podopiecznych Mariana Pysza.





bilde?Site=PO&Date=20071002&Category=SPORT05&ArtNo=71001061&Ref=AR&MaxW=185&border=0&title=1
Takie sytuacje w niedzielnym meczu nie zdarzały się zbyt często.
(Fot. Lech Kamiński)








To spotkanie było jak żywo wyjęte z poprzedniego sezonu.

Nieliczna
grupa kibiców obserwowała w niedzielę jak gospodarze przyjmują
niemiłosierne baty od zespołu z Sosnowca. Może to i lepiej, bo tego co
się działo na lodzie po prostu nie dało się oglądać. Goście
prezentowali się bardzo przeciętnie, TKH jeszcze gorzej. - My tak
naprawdę w pierwszych kilkunastu minutach dostosowaliśmy się poziomem
do gospodarzy i na pewno mecz nie był ładny dla oka - twierdzi Jarosław
Morawiecki.

Fatalny dzień

Kroplą w morzu był
fragment z trzydziestej minuty. Zubek zagrał za plecami do Hurtaja,
który oddał strzał, trzymając kij jedną ręką. "Jawa" intuicyjnie odbił
krążek rakiem. W następnej akcji po błędzie Roberta Fraszko w sytuacji
"dwa na zero" z Kachniarzem znaleźli się Belica i Puzio, ale ten
ostatni trafił w poprzeczkę. Krążek przejął Paweł Dalke i wyprowadził
kontrę lewym skrzydłem. Jego uderzenie w przeciwległy róg również
chwycił bramkarz Zagłębia.

Jaworski nie miał zbyt wiele pracy.
Rzadko był zmuszany do wysiłku nawet w pierwszej tercji, kiedy TKH
miało kilka gier w przewadze. Ich egzekucja wołała o pomstę do nieba. -
To był kluczowy moment dla tego spotkania - przyznaje Morawiecki. -
Myślę, że jakbyśmy wtedy stracili dwie bramki to trzy punkty zostałyby
na miejscu. Przeciw nam nie grała jednak ta sama drużyna, co na
inaugurację.

Wtedy torunianie byli szybsi, bardziej dynamiczni
i grali z polotem, teraz nie da się powiedzieć o nich wiele dobrego.
Może to wynikało z przemęczenia.

Po przerwie sosnowiczanie
zdobyli dwie bramki i chcieli tylko utrzymać ten wynik do końca. -
Nastawiliśmy się na kontry, ponieważ zamierzaliśmy bronić naszej
przewagi - mówi Marcin Jaros, który dwukrotnie pokonał Kachniarza. -
Muszę jednak przyznać, że już po pierwszej odsłonie uświadomiliśmy
sobie, że trzy punkty są w naszym zasięgu, bo Toruń nic nie gra. Nie
winiłbym specjalnie za kolejne gole Kachniarza, który i tak wybronił
kilka sytuacji sam na sam. Na pewno nie pomagali mu obrońcy, którzy
mieli fatalny dzień.

Psychiczna przewaga

Na tym tle
piątkowe derby północy wypadły dla Torunia znacznie lepiej, bo wówczas
chociaż hokeiści nawiązali walkę ze Stoczniowcem. Pomimo trzykrotnego
prowadzenia trzy punkty uciekły w ostatnich minutach regulaminowego
czasu. - Po straconej bramce z karnego w boksie zapanowała ogromna
mobilizacja - mówi Henryk Zabrocki, szkoleniowiec klubu z Gdańska. -
Ktoś krzyknął, że jesteśmy lepsi i nie wszystko jest jeszcze stracone.
Wiara we własne umiejętności dała nam psychiczną przewagę i
zepchnęliśmy rywala głęboko do defensywy. Udało się wyrównać, a później
wygrać w dogrywce.

Paweł Kumiszcze (Gazeta Pomorska)

wstecz

Kontakt

Bannery